CZYTAJ ARTYKUŁ
Cwaniacki półświatek – „Żołnierze. Opowieści z Ferentari” Adrian Schiop

Cwaniacki półświatek – „Żołnierze. Opowieści z Ferentari” Adrian Schiop

Podziel się, szerz miłość i piękno :*

Mieszkałam w Bukareszcie dwa lata, ale nie miałam okazji zobaczyć Ferentari, choć nieraz i nie dwa myślałam o wycieczce do legendarnej dzielnicy rumuńsko-cygańskiego cwaniactwa i biedy. Nie po to, by kpić z mieszkających tam ludzi, lecz po to by zobaczyć, co zostało z dzielnicy, która jeszcze w połowie XIX wieku była najbardziej nowoczesną, zindustrializowaną w stolicy Rumunii. Popycha mnie także w jej kierunku fascynacja blokowiskami, które tu w Bukareszcie zdominowały miejski krajobraz. Masywne, w większości obskurne, od dawna nieczyszczone i malowane kamienne kloce rozciągające się wzdłuż ulic, górują nad placami. Na balkonach, które większość Rumunów zabudowała, trzyma się wszystko, co nie mieści się w domu. Fascynującą brzydotę potęgują zamontowane ogromne klimatyzatory bez których życie w mieście od maja do połowy września nie można nazwać życiem. Wiem, że w Ferentari nie stać ludzi na taki luksus. Jest dobrze, gdy ma się w portfelu 5 lejów na Ciuca albo Ursusa.

Blokowisko na Lujerului.

Rumuni zapytani o Ferentari nie mają zbyt wiele do powiedzenia (przynajmniej ci, z którymi rozmawiałam). Większość nigdy tam nie była i nie ma zamiaru tego zmieniać. Jedna z moich koleżanek odwiedzając swoją rodzinę w tej dzielnicy, zawsze ma problemy z zamówieniem taksówki. Zazwyczaj musi podejść na przystanek autobusowy znajdujący się na głównej ulicy; w głąb Ferentari zapuszczają się ponoć tylko ci, którzy chcą zarobić przysłowiową kosę pod żebro. Ci natomiast, którym nie zabrakło odwagi zostają przepędzeni i pogonieni na do wiedzenia kijem baseballowym, zwłaszcza po próbie zrobienia jakiegokolwiek zdjęcia. To tyle jeśli chodzi o reputację Ferentari wśród Rumunów. Mnie jednak nadal ciekawi, jacy ludzie kryją się w zniszczonych przez czas blokowiskach. Ich świat przybliża książka Adriana Schiopa.

W „Żołnierzach. Opowieści z Ferentari” mamy do czynienia z bardzo osobistą narracją człowieka, który ma sposobność przemówić w imieniu zepchniętych na margines społeczny cwaniaków z okrytej złą sławą bukaresztańskiej dzielnicy. Narracja ta przybiera ciekawy obrót, gdyż sam narrator również jest wykluczony tyle, że nie przez tych za znakiem oznajmującym granicę dzielnicy, a… za nim:

Byłem barowym dziwadłem, zdaję sobie z tego sprawę – zbyt uprzejmy, zbyt dobrze ubrany, ze zbyt miękkimi jak na to brudne miejsce bez kobiet gestami. I tak na przykład dwóch gości, którzy dali mi do zrozumienia, że pracują jako agenci, wypytywało mnie przez całą noc jak na przesłuchaniu, czym się zajmuję, skąd jestem, na czym zarabiam – wszystko po to, by na koniec najstarszy z nich wywnioskował, że nie jestem Rumunem, że na pewno jestem z Rosji. Po takim stwierdzeniu nawet jakbym stawał na rzęsach, to i tak już nigdy nie udałoby mi się wtopić w lokalny pejzaż.

Adrian Schiop w ekranizacji własnej powieści „Soldații. Poveste din Ferentari”. Schiop wcielił się w główną postać, Adiego. Źródło: https://medium.com

Głównym powodem, dla którego narrator (alter ego Adriana Schiopa) postanawia zamieszkać w Ferentari jest manele, gatunek muzyczny powstały właśnie w tej dzielnicy pod koniec lat 80., o którym Adi, młody antropolog i dziennikarz, pisze pracę doktorską. Zrozumienie istoty manele wiąże się z poznaniem środowiska, które wydało je na świat, stąd u narratora tak silna konsekwencja i upór w przesiadywaniu w podrzędnych barach i podsłuchiwaniu romskich cwaniaczków. Obcy, tak jak już wspomniałam, nie są mile widziani, jeszcze mniejszą tolerancją cieszą się osoby homoseksualne, do grona których Adi się zalicza. Ale za dwa-trzy piwa można kupić sobie chwilową akceptację lokalnych, a nawet zachęcić ich do mówienia (darmowy Ciuc czyni cuda!). Właśnie na tego rodzaju zakupy Adi wydaje stypendialne pieniądze i one też przyciągną do niego byłego więźnia, kuzyna cwaniaczków nad cwaniaczkami, Alberto. Związek obu mężczyzn stanie się głównym wątkiem książki Schiopa. Krytycy i recenzenci rozpisywali się o jej przełomowym znaczeniu, głównie w sferze homoliteratury. Jakub Kornhuser, redaktor serii „Rumunia dzisiaj” w posłowiu porównuje ukazanie się na rynku wydawniczym „Żołnierzy. Opowieści z Ferentari” do premiery „Lubiewa” Michała Witkowskiego i „Wojny polsko-ruskiej” Doroty Masłowskiej, możecie sobie zatem wyobrazić, jakie poruszenie i kontrowersje wywołała powieść Schiopa w Rumunii. Jak sam autor wspomina w jednym z rozdziałów: o oszustwach i homoseksualizmie się nie mówi, to się robi. Wielu zasmakowuje w kutasie w więzieniu albo za pieniądze z ciotami w Centrum – ale o homoseksualizmie nie rozmawia się nigdy na poważnie, ten temat to jedynie powód do licznych żartów.  

Nie ma jednak z kogo i z czego się śmiać. Łatwo dostrzec z jakiego powodu obaj mężczyźni trwają w tym związku. Adi i Alberto nie przynależą do żadnej rzeczywistości. Ani do tej, w której się urodzili, ani do tych, w których chcieliby się zadomowić. Mogą być sobą w swoim towarzystwie i pozwalają sobie na tę słabość tylko w chwilach upojenia alkoholowego. Nie dajcie sobie jednak wmówić, że obaj są tak samo samotni. Alberto żyje w samotności, bo musi. Desperacko szuka akceptacji i odrobiny czułości. Adiego cechuje wyrachowanie. Jego wiedza o Ferentari i Ferenterańczykach była na tyle rozległa, że powinna uchronić go przed zrobieniem kroku w przepaść, w którą całkowicie świadomie zepchnął i Alberto. O ile na początku byłam w stanie uwierzyć w jego troskę o biednego, grubego Cygana, o tyle późniejsze jego decyzje utwierdziły mnie w przekonaniu, jak egoistycznym jest człowiekiem. Ana, była dziewczyna doktoranta, stwierdzi to samo: uważaj, bo to trudny typ, który nie jest w stanie znieść kogoś blisko siebie przez dłuższy czas, ja nigdy nie mogłam na nim polegać (…). Ty po prostu taki jesteś, nauczyłeś się być samotnym egoistą, jak stare panny. W tandemie Adi i Alberto to właśnie on powinien wykazać się większym rozsądkiem i przewidywalnością. Jego postępowanie doprowadziło do symbolicznego i rzeczywistego potępienia Alberto w bukaresztańskiej dzielnicy. Nie staram się przy tym bronić Alberto. Słodko-czułe słówka szeptane do ucha doktoranta nie były bynajmniej wyrazami miłości do niego, lecz do jego konta bankowego. Wyssane z palca więzienne opowieści z kolei były jedynymi, które mógł powiedzieć na głos.

Między monologi Adiego i Alberto, wciśnięte są historie ludzi, na których Ferentari odcisnęło swoje piętno. To historia Vasila umierającego ze strachu przed lokalanymi cwaniakami, historia Malika, barowego chlejusa wołającego o odrobinę szacunku, historia właściciela baru, Floriki, stale użerającego się z klientami „na kreskę”. Dla nich warto przebrnąć przez czasem irytujące i dłużące się narzekania narratora i jego partnera.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz również